Z kronik WSM. O czym czytali spółdzielcy w grudniu 1931 roku?
9 grudnia 2024
Czym mieszkańcy Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej żyli równo 93 lata temu? Przenieśmy się w czasie i sprawdźmy.
"Musimy mieć nowych członków" - alarmował biuletyn informacyjny "Życie W.S.M." na pierwszej stronie w grudniu 1931 roku. Wówczas to - jak czytamy: "Warszawska Spółdzielnia Mieszkaniowa postawiła sobie za cel masową budowę mieszkań dla robotniczej ludności stolicy. Mieszkań, jako przedmiotu pierwszej potrzeby. Mieszkań dostępnych dla szerokich warstw, o czynszach, odpowiadających zdolności płatniczej tych warstw. Jednocześnie wysunęliśmy postulat podniesienia poziomu mieszkania robotniczego, zaopatrzenia tego mieszkania w nowoczesne urządzenia higieniczne i instalacyjne, ułatwiające pracę gospodyni i matki, oraz uspołecznienia rodziny robotniczej przez stopniowe obejmowanie więzią spółdzielczą, więzią pomocy wzajemnej wszystkich potrzeb życia domowego, życia rodzinnego". "Musimy mieć nowych członków"
Dalej czytamy, że spółdzielnia wyznaczyła sobie cele urzeczywistnienia programu, który opierał się na trzech punktach: opracowania i ustalenia typu mieszkania dla rodziny robotniczej, walki o warunki kredytowania takich mieszkań, żeby były one dostępne dla rodzin robotniczych oraz stworzenie dostatecznie licznego osiedla, w którym mogłyby być "stosowane i rozbudowywane zasady życia społecznego". Niestety w owych czasach - jak czytamy na łamach "Życia W.S.M." - dużym hamulcowym w realizacji tych zadań okazał się kryzys gospodarczy i "ogromny spadek zdolności płatniczej mas prasujących Warszawy". Mimo to spółdzielnia nie zamierzała schodzić z obranego kursu. "Zrewidowaliśmy nasz program budowlany. Zmniejszyliśmy do minimum rozmiary mieszkania w osiedlu na Żoliborzu, utrzymując urządzenie wewnętrzne mieszkania. Zdobyliśmy duże doświadczenie techniczne. Projektujemy coraz lepiej, budujemy przy pomocy własnej instytucji gospodarczej - Społecznego Przedsiębiorstwa Budowlanego - tanio i oszczędnie. (...) Przygotowaliśmy do budowy osiedle, złożone z mieszkań wyłącznie robotniczych na Rakowcu, jeden z domów VII kolonii na Żoliborzu składać się będzie ze 120 mieszkań wyłącznie półtoraizbowych."
"W sprawie bezwyznaniowości naszej szkoły"
Dość ciekawą lekturą na łamach "Życia W.S.M." okazuje się list jednego z rodziców ucznia chodzącego do szkoły Robotniczego Towarzystwa Przyjaciół Dzieci. Tak jak w obecnych czasach trwa spór o lekcje religii w szkołach czy krzyże w salach lekcyjnych, tak i przed blisko stu laty odbywały się takie spory. Tadeusz Gutkowski wówczas pisał: "Przede wszystkim co to jest bezwyznaniowość? Wrogowie kierunku szkoły bezwyznaniowej usiłują wmówić, że jest to sowieckie bezbożje. Bynajmniej tak nie jest. Bezbożje zwalcza przeważnie przymusem takie lub owe wierzenia. Przymus taki jest mi tak samo wstrętny, jak przymus do spełniania obrządków wiary. Obydwa te kierunki dążą do najnikczemniejszej jaka może być niewoli - do niewoli ducha. Kierunek bezwyznaniowy naszej szkoły ani nie narzuca wiary, ani jej nie zwalcza, nie nakładając na ducha żadnych więzów. Troskę o wychowanie religijne, czy też przeciwne, pozostawia szkoła rodzicom."
Dalej Tadeusz Gutkowski przytacza przykłady mające poprzeć jego tezę, że bezwyznaniowa szkoła przynosi same korzyści. "Lekcje religii nie nadają się zupełnie do skoordynowanego poszukiwania nowych dróg nauczania. Nie nadają się dlatego, że księża potrafili tak się postawić w szkole, że do ich lekcji nie ma dostępu nawet kierownictwo szkoły, a to nie tylko pod względem treści nauczania, ale i metod. Dyrekcja szkoły niewiele nawet ma do tego, czy ksiądz odpowiednio, czy nieodpowiednio zachowuje się na lekcji względem chłopców czy dziewcząt". Trzeba przyznać, że szczególnie to ostatnie zdanie w dzisiejszych czasach wzbudziłoby duże zaniepokojenie.
"Co jest dobrego i złego w naszych mieszkaniach
Warszawska Spółdzielnia Mieszkaniowa już blisko sto lat temu punktowała zalety i wady mieszkań przez siebie budowanych. Wszystko zapewne po to, żeby kolejne były coraz wygodniejsze dla mieszkańców. "Cenne są przykłady i zdobycze osiągnięte przy projektowaniu i budowie mieszkań najmniejszych w innych krajach, dlatego też nie przepadną darmo spostrzeżenia naszych inżynierów i architektów oraz delegatów spółdzielni na Międzynarodowy Kongres Mieszkaniowy" - czytamy.
Jak przekonywała Warszawska Spółdzielnia Mieszkaniowa niemniej cennymi są uwagi i spostrzeżenia mieszkańców osiedla, którzy zastosowane w ich mieszkaniach "wynalazki" mogą ocenić w codziennym użytkowaniu, a przy okazji sprawdzali ich pożyteczność oraz wady i niedomagania. Jakie wnioski? Co lokatorom spółdzielni przeszkadzało najbardziej a czym byli wręcz zachwyceni? Jak się okazuje bolączką było niewygodnie otwierane okno. Otóż we wnękach gospodarczych i sypialnianych V kolonii zostały zamontowane okna jednoszybowe, otwierane z dołu do góry i podpierane żelazną rączką. Otwieranie takiego okna było dla lokatorów tamtych czasów "prawdziwą męką", ponieważ dość szeroki i wysoko umieszczony parapet nie pozwalał sięgnąć do żelaznej rączki, a w wąską szparę nie można było wsunąć głowy.
"Jeśli w kuchni zainstalowana jest pod oknem spiżarka, to dostęp do okna staje się już prawie niemożliwy." - czytamy. Z przewietrzeniem mieszkania też było ciężko, gdyż szpara w takim otwartym oknie była wąska. Spółdzielnia też radziła: "unikajcie narożnych okien". Ładne i przyjemne, lecz bardzo niewygodne rozwiązanie - przekonywali ci, co z tym się zetknęli. Ponoć ciężkie i masywne skrzydła po otwarciu wypaczały się, zaś dla gospodyni domowej w owych czasach były trudne do zamknięcia (trzeba było użyć dużo siły). Takich okien również nie polecano ze względu na ich wysoki koszt. Co zatem było wychwalane? Otóż... wieszaki w przedpokoju. "Dobry pomysł z temi niszami na wieszaki w przedpokojach III kolonii. Można urządzić sobie szafę zamkniętą, lub też wieszać palta w miejscu odpowiednim, gdzie to nikomu nie zawadza i nie przeszkadza".
DB